Czego szukasz

Mama na wakacjach

W życiu każdej pracującej mamy, przychodzi taki moment (przynajmniej mam taką nadzieję), kiedy mama wybiera się na zasłużone wakacje. Początek stycznia dobry czas, aby rodzice, którzy chcą wybrać się gdzieś dalej na letni wyjazd, rozpoczęli poszukiwanie biletów lotniczych. W związku z tym, że wiele się ostatnio mówi o dalekich podróżach z dziećmi i nadal jest to temat sporów (rodzicom zarzuca się egoizm, spełnianie własnych fanaberii, a przy tym niepotrzebne narażanie dziecka na niebezpieczeństwa), chciałabym podzielić się moimi doświadczeniami i przemyśleniami na temat wypraw z maluszkiem.

Po narodzinach

Gdy w naszej rodzinie pojawił się mały Krzyś, osiem tygodni po jego narodzinach zabraliśmy go na jego pierwszą wyprawę po Europie. Odwiedzając po drodze stolice Słowacji i Wiednia, dotarliśmy do Wenecji, a następnie nad morze, skąd odwiedzaliśmy fantastyczne włoskie miasta i miasteczka. Mimo wielu obaw, taka forma wyprawy okazała się być strzałem w dziesiątkę. Nasz synek był maleńki i większość czasu spędzonego w samochodzie przesypiał, a my staraliśmy się tak dobierać odcinki przejazdów, żeby nie były za długie.

Dbaliśmy też o przerwy, żeby maluch mógł odpocząć, popełzać po trawie i pozwiedzać otoczenie w naszych ramionach. W czasie włóczenia się po miastach Krzyś znajdował się w chuście, z której oglądał otoczenie, a kiedy się zmęczył, zapadał w sen, będąc cały czas blisko mamy. Nocowaliśmy w hostelach, a raz nawet na couchsurfingu (czyli u ludzi, znalezionych przez portal couchsurfing.org). Maluszek przez większość czasu był zadowolony, przede wszystkim z tego, że cały czas spędzał z obojgiem rodziców (szczęśliwych rodziców, dodajmy), a pierwszy problem pojawił się dopiero po powrocie do domu, gdzie trzeba było wrócić do codziennego życia i brakowało takiej ilości bodźców. Myślę też, że duży wpływ na zły nastrój synka było to, że musieliśmy go ubierać w znienawidzone dodatkowe warstwy ubrań (w kraju powitała nas wyjątkowo chłodna jesień).

Małpy i motyle

W kolejnym roku, czuliśmy się o wiele pewniej i postanowiliśmy odwiedzić dobrze nam znaną z wcześniejszych podróży Azję. Wybór Singapuru i Malezji był nieprzypadkowy – wiedzieliśmy, że są to kraje jak najbardziej rekomendowane dla dzieci, nie ma tam właściwie obszarów malarycznych (na Borneo zdecydowaliśmy się nie lecieć, właśnie ze względu na obecność takich obszarów), a dostęp do opieki medycznej jest bardzo dobry. Rocznego Krzysia, przed wyjazdem, zaszczepiliśmy dodatkowo tylko na żółtaczkę typu A. Naszym największym zmartwieniem był lot, co okazało się zupełnie niepotrzebne. Z miesięcznej wyprawy synek zniósł najgorzej kilkugodzinny przejazd samochodem do stolicy. W samolocie opcje poruszania się były dużo większe, więc mały swobodnie bawił się przez 4 godziny, a pozostałe 8 spał w specjalnym kojcu podwieszanym przed naszymi siedzeniami. Na miejscu Krzyś otworzył się na nowe doznania: próbował egzotycznych potraw, cieszyły go skaczące po drzewach i dachach małpy i latające kolorowe motyle, szczególnie natomiast ulubił sobie gonienie maleńkich krabów oraz popijanie mleczka kokosowego. Spotkani Azjaci okazali się być ogromnie pomocni, co więcej, nawet zupełnie nieznani nam ludzie zaczepiali małego, żeby się z nim pobawić, zrobić sobie zdjęcie czy po prostu dać mu cukierka – jasnowłosy chłopczyk okazał się być nie lada atrakcją. Spaliśmy hotelikach i na Couchsurfingu, przemieszczaliśmy się autobusami, jedliśmy to co akurat serwowano w okolicy. Zaskoczyło nas, że w każdej, nawet najmniejszej jadłodajni znajdowaliśmy fotelik dla dziecka. Środki higieniczne dostępne były wszędzie, mleko w proszku znaleźliśmy w niezliczonej ilości odmian. Jedyne z czym mieliśmy odrobinę problemu to kaszka. Dostępna była jednej firmy i tylko w niektórych sklepach.

Wspomnienia

Ktoś powie, że nie warto, bo i tak nie będzie pamiętał, ale czy Wy pamiętacie, jak wyglądała Wasza Wigilia, powiedzmy siedem lat temu? Pewnie nie, ale czy to znaczy, że nie warto było brać w niej udziału? Być może on też nie będzie pamiętał naszych wypadów, ale nie zmienia to faktu, że czas w podróży był dla niego fantastyczny, pełen radości, nowych doznań i jedynych w swoim rodzaju doświadczeń. Co więcej, uważam, że podjęty trud całego przedsięwzięcia zbliżył nas do siebie i bardzo umocnił więzi w naszej rodzinie, a to zostaje na wiele dłużej niż wspomnienia. A jakie jest Wasze zdanie w tej sprawie?

Na relacje i zdjęcia z podróży zapraszam na www.vanillaisland.pl .

Prowadzisz bloga? Chcesz się nim pochwalić na łamach Mamo Pracuj? Dowiedz się jak to zrobić!

Zdjęcie: archiwum prywatne autorki

Spodobał Ci się artykuł? Podziel się z innymi:
Autorka bloga www.vanillaisland.pl, mama półtorarocznego Krzysia, na codzień straszna Pani od fizyki na uczelni wyższej. Od pojawienia się w jej życiu małego człowieka, robi wszystko co może, żeby pokazać mu świat w jego najpiękniejszej postaci.
Chcę otrzymywać inspiracje, pomysły i sugestie jak pracować i nie zwariować.
Newsletter wysyłamy raz na 2 tygodnie