ZAINSPIRUJ SIĘ
Macierzyństwo i employer branding. Co je łączy?
Dziś mnie olśniło. Olśnienie miało miejsce o godzinie 3:20, kiedy to moje osobiste dziecię płci męskiej (lat 3) zaczęło dawać znać, że czas nocnego odpoczynku dobiegł końca. Ale – o dziwo – okazało się, że był to fałszywy alarm. Nie zmienia to faktu, że dla mnie rzeczywiście był to koniec nocy. I nie tylko dlatego, że ktoś mnie wybudził ze snu. Poranne ożywienie potęgował stan olśnienia, o którym wspomniałam na początku, a którego skutki do tego stopnia mnie rozemocjonowały, że postanowiłam jak najszybciej przelać je na papier (a raczej klawiaturę laptopa). I voila…
Główna myśl, jaka kołatała mi się po głowie dotyczyła podobieństw między macierzyństwem a… employer brandingiem (!!!). Ci, którzy mnie znają, z pewnością nie są zdziwieni, dlaczego akurat taka paralela zawładnęła moimi myślami.

Czym jest dla mnie bycie mamą? To trochę taki poligon inicjatyw… employer brandingowych 😉
I widzę naprawdę spore podobieństwo między tymi dwiema dziedzinami (ale może to takie zboczenie zawodowe? No nie wiem…) Nie zmienia to faktu, że zakres działań, jakie podejmujemy w obu tych przypadkach jest bardzo podobny.
No bo zobacz…
Nowego osobnika witasz w swojej rodzinie naprawdę wypasionym welcome packiem, który starannie kompletujesz już klika miesięcy przed przyjściem na świat nowego członka rodziny.
Przygotowujesz dla niego odpowiednie miejsce – zgodnie z różnorodnymi wytycznymi i standardami BHP. Bo bezpieczeństwo to podstawa, wiadomo.
Zapewniasz mu solidny onboarding, żeby czuł się pewnie i bezpiecznie w nowym środowisku.
Zapewniasz mu podstawowe wyposażenie umożliwiające bezstresowe funkcjonowanie w strukturach dla niego nieznanych i nieprzeniknionych.
Kierujesz się wielką wyrozumiałością obserwując jego nieporadne początki, bo wiesz, że kilka pierwszych miesięcy (ba! nawet lat…) to ciągła nauka – przede wszystkim siebie nawzajem.
Starasz się poznać jego sposób komunikowania, żeby móc w przyszłości odczytywać nawet najbardziej nieoczywiste i zakamuflowane komunikaty.

Reagujesz w sytuacji, kiedy widzisz, że jest mu źle (a jest to dość częste). Wdrażasz program wellbeingowy, który kosztuje Cię całkiem sporo monet.
Obserwujesz i starasz się odgadnąć potrzeby (przecież Ci o tym nie powie wprost).
Kiedy już je poznasz, dbasz o nie.
Zapewniasz opiekę medyczną (bierzesz pod uwagę tylko najlepszych specjalistów).
Umożliwiasz dostęp do ciepłych posiłków.
Owocowe poniedziałki, wtorki, środy, czwartki, piątki… (a nawet niedziele) to konieczność.

Zapewniasz karnet na codzienne spacery.
Realizujesz plan rozrywek wynikający z rocznego kalendarza imprez rodzinnych.
Zapewniasz dostęp do magazynu gadżetów dziecięcych oraz domowej biblioteczki, którą wyposażasz i aktualizujesz regularnie w najnowsze pozycje branżowe.
Dbasz o kontakty i dobre relacje z innymi członkami społeczności (socjalizacja).
Na dalszym etapie dbasz o jego rozwój. Opracowujesz program rozwoju zapewniając szkolenia i kursy zgodne z jego predyspozycjami, talentami i zainteresowaniami.

Zakładasz Rodzinny Fundusz Świadczeń Socjalnych.
Organizujesz darmowe przejazdy, a nawet prywatnego szofera i zapewniasz stały dostęp do Netflixa.
To wszystko ze świadomością, że i tak kiedyś odejdzie do innej firmy…
*Tekst z serii „O macierzyństwie z przymrużeniem oka” 😉