ZAINSPIRUJ SIĘ
Felieton Mamy: Nigdy nie chciałam mieć dzieci, a i tak miałam niską świadomość
- Agnieszka Wadecka
- 9 maja 2023
- 8 MIN. CZYTANIA
Jak było kiedyś
Od dziecka słuchałam, że nie warto. Nie warto wychodzić za mąż, nie warto mieć dzieci. Zmarnuję sobie życie i figurę. Nic dobrego z tego nie będzie. I, że sama jestem w stanie ułożyć sobie fantastyczne życie. Chociaż nigdy nie byłam samotniczką, wręcz przeciwnie – samotność przynosiła mi dużo smutku – to jednak utwierdzałam się w przekonaniu, że macierzyństwo, rodzina, to nie dla mnie.
A argument o figurze? On był ze mną i w zasadzie potrafił odbijać się echem przy każdej decyzji o kolejnym dziecku. Paraliżował i gryzł. Potrafił burzyć wszystkie przekonania.
Jednak decyzja o macierzyństwie to dużo więcej niż szczupłe biodra, płaski brzuch i jędrny biust. Co zatem kryje się za tym „zmarnowanym życiem”?
Na głęboką wodę
Niezależnie od tego jakie mamy doświadczenia, ile przeczytałyśmy poradników, co usłyszałyśmy od babć, mam i koleżanek zapewniam, że macierzyństwo będzie zaskakujące, będzie czymś nowym, będzie czymś pięknym. Ale może mieć też posmak goryczy i łez.
Zaczyna się od ciąży, w której nawet otoczone ludźmi chodzimy my i jesteśmy z tym same. To pod moim sercem rozwijało się życie, to od moich decyzji i zachowań zależała jego przyszłość i zdrowie. Przerażała mnie myśl, że jak się wywrócę na schodach, zjem coś czego nie powinnam – a przecież nawet nie do końca wiem czego nie powinnam – czy też wezmę prysznic o kilka stopni za ciepły, to zrobię swojemu dziecku krzywdę.
Pierwsza ciąża też nie była łatwa, była zagrożona i paraliżowała mnie myśl, że wszystko z dnia na dzień może się skończyć.
Skończyło się dobrze, trzy kolejne razy też. Ale jeden raz nie. Jedną ciążę straciłam i pomimo, że na wczesnym etapie, to było to dla mnie tak trudne i bolesne doświadczenie, że wiem, że po stracie można bać się tak bardzo, że już nigdy nie podejmie się żadnej próby. A to prowadzi do kolejnej kwestii jaką jest opieka okołoporodowa. Możemy mieć wspaniałych lekarzy, możemy trafić do pięknego, nowoczesnego szpitala. Co z tego jednak, skoro:
- ciężarne kobiety umierają, bo przepisy zakazują lekarzom zadecydować,
- kobiety po stracie ciąży zostają ze swoim bólem bez specjalistycznej pomocy,
- rodzice dzieci niepełnosprawnych zostają sami, nie mając wiedzy i pojęcia co dalej. Nie mają pomocy od nikogo. Nie mogą nawet iść do pracy, bo stracą zasiłek?
Czy świadomość tego wszystkiego może przekonywać?
Zasiłki, programy i inne kiełbasy
Przełom nadszedł, gdy w życie weszło 500+. Program, który zdecydowanie przebijał kwotą zasiłki gminne. Miało być super, miało to sprawić, że poziom demograficzny skoczy. Nie skoczył…
Uważam, że rozliczanie dziecka, ile ono kosztuje rodzica miesięcznie jest lekko żenującą kwestią. Skoro podejmujemy decyzję o rodzicielstwie, to bierzemy to na klatę.
Sama sobie nie wyliczam, ile kosztuje mnie picie kawy, ile zjadłam czekolady na zły dzień, nie wyliczam, ile wydaję na swoje potrzeby czy na głupie tampony.
Ale rozliczanie dziecka z pampersów, butów, lekarstw, opłat przedszkolnych czy szkolnych to regularna praktyka w rodzicielskich kręgach.
Jednak odniosę się do tego, co napisałam wyżej, gdy pojawia się dziecko, każdy etap jest zaskakujący. Zaskakujące są też opłaty i w sumie nie ma się co dziwić, że człowiek dzieli się tym z drugim człowiekiem.
Zatem nietrudno dotrzeć do informacji, że miesiąc w przedszkolu to średnio trzysta złotych za jedno dziecko. Jeśli zamiast chodzić do przedszkola maluch będzie chorował, to 300 zł odbije się w aptece.
Jak można sobie wyobrazić, 500 zł na niewiele starczy. Szczególnie, gdy inflacja szaleje i w przedszkolach już podawane są informacje, że w nadchodzącym roku szkolnym stawka dzienna wzrośnie. OK, można powiedzieć, że zawsze to coś, a przecież był jeszcze hucznie ogłaszany program mieszkaniowy. Obietnica tanich mieszkań, z niskimi opłatami, łatwo dostępnych dla tych, którzy nie dostaną kredytu na swoje wymarzone własne lokum.
Temat co jakiś czas powraca – mieszkań wybudowano za mało, jakość budownictwa pozostawiała wiele do życzenia i lokale szybko niszczały przez wilgoć czy różne niedoróbki. I co najważniejsze rząd nie doszedł do porozumienia z wykonawcą projektu i śmiesznie tanie mieszkania okazały się być śmiesznie nieopłacalne oraz magicznie zniknęła możliwość ich wykupu. Można byłoby temat schować do szuflady, gdyby w jakiś sposób zakup mieszkania był łatwiejszy, ale jeśli nie ma się dobrego startu to można utknąć na dożywotnim wynajmie.
Dlaczego o tym wspominam? Bo oczywiście, padają teksty, że jeśli nie ma się warunków na dzieci (czytaj własnej nieruchomości) to nie powinno się ich mieć. Zaskoczę jednak tych, którzy tak mówią – gdyby tak było, to podejrzewam, że połowy polskich dzieci by nie było. Przecież, nie jest winą przyszłych rodziców, że zakup nieruchomości jest praktycznie niemożliwy, bez wsparcia z rodzinnego domu.
Są dzieci, jest hejt
Hej, pamiętasz, jak na początku napisałam, że starsze pokolenia mówiły, że zakładanie rodziny to marnowanie sobie życia?
Nie zakładam z góry, że było im łatwiej, absolutnie. Jednak pamiętam, że jak byłam dzieciakiem, to nigdy nie spotkałam się z tym, żeby ktoś był dla mnie niemiły czy chamski tylko z tego powodu. Pamiętam, że moja mama z trójką dzieci była w społecznej rzeczywistości kimś zupełnie normalnym, nie obrywała etykietkami „dziecioroba” czy „pięćsetplusiary”. My nie byliśmy „pięćsetplusiakami”. Było normalnie.
Gdybym dostawała kwiatka za każdą obelgę, za każde krzywe spojrzenie, za każdy komentarz rzucony w powietrze na temat moich dzieci i ich liczby, miałabym ogród botaniczny.
Jeśli myślisz, że spotyka to tylko mnie czy też tylko rodziców wielodzietnych, to grubo się mylisz. Gówniak, kaszojad, czy bombelek to określenia negatywne. Z założenia posiadanie potomstwa jest dziś piętnowane.
I najśmieszniejsze jest to, że może się okazać, że cała ścieżka poszła dobrze – decyzja o dziecku była świadoma, ciąża była zdrowa i spokojna, poród piękny i „bezbolesny”, po porodzie rodzice z maluszkiem wracają swoim autem, do swojego domu i nawet 500+ nie jest im szczególnie potrzebne, bo wiedzie im się ponad przeciętną, a w podatkach zwracają do budżetu państwa ogrom pieniędzy. Czasem to pierwszy spacer, pierwsza piaskownica, może wypad do sklepu albo przejażdżka autobusem wystarczą, by zebrać prawym sierpowym hejtu.
Przeczytaj także: Czwarta ciąża, czyli czy wielodzietność jest trendy?
Największy lęk
Moim ulubionym przedmiotem w liceum był język polski. Moja polonistka była świetną nauczycielką i lekcje z nią dawały ogrom wiedzy i radości. Ulubioną epoką literacką na pewno nie był okres wojenny. Nie dlatego, że był nudny czy dzieła czytało się źle. Po prostu przerażał jak diabli. Zostawiał mnie w czarnej dziurze strachu.
Ale jak tematu się nie rusza to na co dzień jakby nie istniał. Pamiętam, jak oglądając serial o powstaniu warszawskim, mając już dzieci, walczyłam z mdłościami.
Robiło mi się słabo, na samą myśl, że sprowadziłam je na taki świat, na taki okrutny świat. Jednak do głosu dochodził rozsądek szepcząc cichutko, że żyjemy w spokojnych czasach. Jest dobrze, jest spokojnie.
Potem nadeszła pandemia, pół roku po narodzinach mojej najmłodszej pociechy. Czas lęku o zdrowie i życie moich dzieci. Gdy wszystko zaczęło się uspokajać, pandemia wyciszać czy przechodzić w codzienność przyszedł 2022 rok. Rozwalił mnie całkowicie, powróciły wszystkie lęki. Co jakiś czas panicznie się boję co dalej, co robić, gdzie uciekać i czy to już czas. Wydaje się, że jest spokojnie, ale mnie przelot samolotu, dźwięk fajerwerków czy syreny wyprowadzają z emocjonalnej równowagi.
Przeczytaj także: Lęk przed oceną. Jak sobie z nim radzić?
To było dawno
Czy warto
Mam czwórkę dzieci. Można powiedzieć, że ryzykownie w tych czasach. Nie żałuję! Nie zmieniłabym nic. Co więcej – nie zmarnowałam sobie życia, a nawet mogę stwierdzić, że to dzieci nadały mu sens.
Zgrabne ciało? Szczerze, jeśli ktoś mi mówi, że to nie ma znaczenia to nie wierzę. Oczywiście, że chciałabym być chudsza. Ale tak samo kult idealnego ciała dopadłby mnie, gdybym dzieci nie miała.
Czy gdybym teraz miała założyć rodzinę lub zdecydować się na kolejnego maluszka zrobiłabym to? Wydaje mi się, że nie!
Dlatego nie płaczę nad niżem demograficznym naszego kraju. Płaczę nad kobietami, które chcą, a świadomie nie decydują się na wymarzone macierzyństwo. Płaczę nad tym, że te dwie potrzeby, nie mogą się ze sobą spotkać.
Artykuł inspirowany tekstem z warszawa.wyborcza.pl
Zdjęcie: Canva