Wielopokoleniowe rodziny mieszkające pod jednym dachem łatwiej spotkać na kartach powieści, niż wśród naszych znajomych. Gdzieś, kiedyś rozjechaliśmy się na studia, za pracą, za ukochanym/ukochaną. Wielu wyemigrowało. Kontakty rodzinne osłabły. Kto mieszka w miejscu pochodzenia i na co dzień podtrzymuje bliskie kontakty z rodzicami, czuje się jakby pana Boga za nogi złapał: babci i dziadkowi dziecko można podrzucić zawsze i bez konieczności sprawdzania referencji. Oczywiście bywają babcie, które nie rwą się do opieki nad wnukami, wychodząc z założenia, że w kwestii odchowywania już się wystarczająco wykazały, ale kiedy potrzebujemy pomocy nagle i nie mamy się do kogo zwrócić – pomocy zwykle nie odmawiają.
U babci jest słodko, świat pachnie szarlotką
Nawet jeśli sami mieliśmy z rodzicami kontakt taki sobie, może się okazać, że w roli dziadków nasi „starzy” sprawdzają się doskonale! Może to świadomość popełnionych przed laty błędów wychowawczych, dystans czasowy, a może fakt, że opiekowanie się wnukami to radość obcowania z dziećmi, za które nie czuje się aż tak wielkiej odpowiedzialności – fakt, faktem nasze dzieci i nasi rodzice dogadują się zwykle bez kłopotów. Ba, często mają swoje sprawy, tajemnice, konszachty… Bo babcia najlepiej gotuje, a ty mamo, to wiesz… no też ci czasem coś wyjdzie. Bo rosół niby ten sam, z tego samego mięsiwa, ale u babci smakuje inaczej. Bo dziadek jak tłumaczy majcę, to raz, drugi i… setny, a ty tato, to wiesz… od razu krzyczysz kiedy mi się myli. Bo babcia jest cierpliwa i jak ze mną bajkę w telewizji ogląda, to tylko ogląda, a ty mamo, to wiesz… czytasz i tylko na ekran łypiesz i przez telefon gadasz, i jeszcze jesz, i z tatą coś tam ustalasz.
Do trzech razy sztuka
Pracujący rodzice, którzy mają w odwodzie babcię i dziadka już na wejściu są na wygranej pozycji. Życie rodziców dzieci do lat siedmiu to nieustanne główkowanie jak to zrobić, żeby równocześnie pójść do pracy i zostać w domu z dzieckiem, które nagle i niespodziewanie zapadło na kolejną infekcję. Ktoś musi wziąć tę opiekę nad dzieckiem… ktoś, czyli najczęściej mama. Pracodawca okazuje anielską cierpliwość: do trzech razy sztuka. Czwarta infekcja nie wchodzi w rachubę. Się pani musi zdecydować: praca czy dzieci, a w ogóle co to za zwyczaje, żeby dzieci tyle chorowały? Choroby zakaźne wieku dziecięcego? Też pani wymyśliła… Choroby chorobami, a są jeszcze przecież dni wolne od zajęć dydaktyczno-wychowawczych (wspomnijcie bodaj minioną przerwę bożonarodzeniową – w wielu polskich szkołach siedemnastodniową!) oraz… lekcje plastyki i techniki, na które zrobić trzeba szopkę tudzież narysować drzewo genealogiczne. A my z robotą na wczoraj, z raportem tyleż najważniejszym na świcie, co zupełnie nieistotnym i jedno dziecko z tym drzewem, drugie z katarem. Mąż w delegacji. Całodobowo dyspozycyjne opiekunki do dzieci spotyka się najczęściej w amerykańskich filmach. W polskim realu okazuje się w końcu, że nawet najcudowniejsza niania ma jakieś swoje życie osobiste – którego, z uporem godnym lepszej sprawy, nam pracodawca odmawia… – i pewnego dnia przestaje być rodzicom do śmiechu.
I wtedy babcia bierze wszystko na klatę
Może nawet wolałaby sobie ogródek pouprawiać albo nordic walking. Może jest babcią nowoczesną, więc kino, kawiarnia i spacer. Uniwersytet Trzeciego Wieku. Niebotycznie wysoka emerytura przeznaczona na rozkurz w podróży dookoła świata… Ale wystarczy jeden telefon i babcia, niczym Super Man, zjawia się z odsieczą. Niczego nie musimy jej tłumaczyć – w końcu po kimś odziedziczyliśmy naszą legendarną zborność ruchową i lotność umysłu. Babcia zdejmuje pelerynę, ogarnia wszystko lekką ręką, a my ruszamy prezentować naszą wypasioną prezentację w reprezentatywnym gronie wspaniale prezentujących się reprezentantów branży x. My mamy w odwodzie babcię, a babcia ma dziadka. I jakoś się to życie toczy. To nieprawda, że najlepszym przyjacielem (pracującej) kobiety są diamenty – palmę pierwszeństwa dzierżą babcie i dziadkowie.
Z najlepszymi życzeniami z okazji Dnia Babci (21.01) i Dnia Dziadka (22.01).
Zdjęcie: mr-gadzet.pl i pixabay.com