ZAINSPIRUJ SIĘ
Nie trać czasu na dojazdy – testujemy angielski online dla dzieci
- Karolina Wojtaś
- 4 listopada 2019
- 5 MIN. CZYTANIA
Angielski dla dzieci online
O Novakid powiedziała mi przyjaciółka. Ma trójkę dzieci, każde w wieku szkolnym – odwożenie ich na różne zajęcia zabiera jej pewnie solidne kilka godzin w tygodniu, więc często szuka innych rozwiązań. I znalazła Novakid.
Novakid to nic innego, jak szkoła języka angielskiego – póki co, nic odkrywczego. Nowością jest natomiast forma zajęć. Są one indywidualne, przeprowadzane przez anglojęzycznych nauczycieli i odbywają się w domu, choć nauczyciel znajduje się setki kilometrów od nas.
Zapytacie, jak to możliwe? To proste – firma wykorzystała najnowszą technologię. Dziecko umawiane jest na lekcję konkretnego dnia i o konkretnej godzinie. Przed rozpoczęciem zajęć należy przeprowadzić test – prędkości internetu, głośnika oraz kamery. Dodatkowo na dzień przed zajęciami dzwoni uprzejmy pan z obsługi, który omawia zajęcia pod kątem technicznym i odpowiada na wszystkie pytania. Kiedy przychodzi godzina „zero”, malec siada przed komputerem, wchodzi do wirtualnej klasy i czeka na nauczyciela, którego obraz wkrótce pojawia się na ekranie. Rozpoczyna się lekcja na żywo – malec widzi i słyszy nauczyciela, nauczyciel widzi i słyszy dziecko.
W trakcie zajęć nauczyciel oraz jego uczeń widzą także dodatkowe obrazy i mogą – przy użyciu myszki, wykonywać zadania na kolorowych planszach. Po ukończeniu jednego z etapów lekcji dziecko zostaje nagrodzone gwiazdką.
Pomyślałam: „bomba!”. Nie dość, że odpadają dojazdy, to jeszcze lekcje są indywidualne. Zapisaliśmy się na darmową lekcję próbną. I?
Novakid w opinii matki… i dziecka
Mój dziewięcioletni syn chodzi na lekcje angielskiego od roku, odbywają się one bardzo klasycznie – raz w tygodniu odwożę dziecko na 1,5-godzinne zajęcia. Język angielski nie jest mu zatem zupełnie obcy, aczkolwiek nie mogę jeszcze powiedzieć o oszałamiających postępach – po prostu „coś tam wie”, a same zajęcia bardzo lubi.
Kiedy zatem przedstawiłam mu propozycję odbycia bezpłatnej lekcji próbnej, z chęcią na nią przystał. Kłopoty zaczęły się dopiero, kiedy zbliżała się godzina zajęć. Widziałam nerwowość w oczach syna, pojawiły się pytania, „czy to muszą być lekcje tylko po angielsku?” i „ale będziesz obok? Bo ja nie znam tej pani”. Uspokoiłam go i przysiadł do komputera.
Gdy uśmiechnięta twarz nauczycielki pojawiła się na ekranie, zdumiała mnie jakość dźwięku i obrazu – najwyraźniej jestem już tym dinozaurem, który mówi: „A za moich czasów to było znacznie gorzej!;)”. Obraz był świetny, dźwięk również – żadnych problemów.
Mój syn początkowy był bardzo spięty – nerwowo zerkał w moją stronę, a stres chyba trochę zablokował mu zrozumienie najprostszych pytań. Nauczycielka się tym nie zraziła, tylko swobodnie przekazała pytanie w inny, prostszy sposób.
Już po chwili, gdy okazało się, że lekcja jest bardzo przyjemna, a nauczycielka – niezwykle miła i motywująca, Antek wyraźnie się rozluźnił. Pewnie swój wpływ miały na to zabawne emotki, które pojawiały się wokół twarzy prowadzącej i miały ułatwić dziecku zrozumienie zadania.
Zadania
Co do samych zadań – skonstruowane były tak, aby poznać umiejętności dziecka. Proste, pięknie zobrazowane i intuicyjne. Tematem przewodnim naszej lekcji były emocje, zarówno te dobre, jak i złe. Były utrwalane tak wiele razy i na tak różne sposoby, że mój syn do końca życia zapamięta, że „scared” to przestraszony (nauczył się nawet robić taką minkę). Dodatkowo – znowu, niezwykle pomocna była pani nauczycielka, która mimiką podpowiadała prawidłową odpowiedź.
Po 10 minutach syn był już zupełnie rozluźniony i wyraźnie zaciekawiony. Zaskoczyło mnie, że tak pozytywnie reaguje na przyznawane gwiazdki – nie padło żadne „to trochę dziecinne, wiesz mamo?”! Ewidentnie lekcja sprawiała mu frajdę, a i jego głos zaczął być mocny i głośny.
Stojąc dyskretnie z boku zauważyłam, że dziecko otrzymuje wystarczającą ilość czasu, aby spokojnie zastanowić się nad zadaniem. Jeśli jednak mu się coś nie udaje, otrzymuje wskazówki. Dodatkowo w trakcie lekcji na ekranie pojawiają się słówka i zwroty, dzięki którym smyk może zrozumieć nauczycielkę. Z kolei po zakończeniu zajęć syn został zakwalifikowany do jednej z grup (według poziomu wiedzy), otrzymał także bardzo motywującą ocenę pisemną i kilka punktów do wyćwiczenia.
Werdykt? Jesteśmy na tak!
„Mamo, a może być jeszcze jedna taka lekcja?” – to pierwsze słowa mojego syna, po radosnym „bye bye!” kierowanym do nauczycielki. Na początku nie mogłam mu jasno odpowiedzieć. Bo choć ceny lekcji tradycyjnych i tych w Novakid są niemal takie same (przy czym do Novakid nie trzeba dojeżdżać :)), to żal mi było rezygnować z placówki, w której syn ma już kolegów i która też jest całkiem ciekawa. Aż dotarło do mnie, że nie muszę tego robić! Od tej pory lekcje stacjonarne będą w poniedziałki, a w środy i piątki zapraszamy do domu panią Anabelle Romera z Novakid. Co i Wam serdecznie polecamy!
Wpis powstał we współpracy z partnerem portalu, firmą Novakid
Zdjęcie: 123 rf