Czego szukasz

Akceptacja pewnego chaosu – wywiad z Grażyną – przedsiębiorczą mamą 5 dzieci

– Sztukarnia pomogła mi w macierzyństwie. Miałam odskocznię, mogłam oderwać się od „pieluchowej” rzeczywistości. To mi też dawało pewną moc. Jak załatwiałam coś w urzędach i wracałam do dzieci, to czułam, że jestem cała dla nich, bo swoje potrzeby na dziś zrealizowałam – opowiada Grażyna, mama 5 dzieci.

Grażyna Tynel
Spis treści: ukryj

Grażyno, jesteś ekonomistką, masz wykształcenie ścisłe. Jak to się stało, że zawodowo związałaś się z zupełnie z innym obszarem?

Kończyłam SGH i po studiach zaczęłam od razu pracę w banku. W międzyczasie urodziłam dwójkę dzieci. Miałam jednak poczucie, że bankowość to nie jest coś, czym chciałabym się zajmować. Pierwszym impulsem do założenia pracowni artystycznej był pomysł namalowania obrazu dla mojego męża na trzydzieste urodziny.

Skąd taki oryginalny pomysł?

Pracując w banku czułam, że brakuje mi czegoś w życiu, że nie jest pełne. W pracy szło mi bardzo dobrze. Wprowadzałam rozwiązania, które się sprawdzały, a firma dawała mi ścieżkę rozwoju. Ja jednak zaczęłam poszukiwać różnych opcji, jakiegoś elementu, który by sprawił, że poczuję, że jestem kompletna. Stąd może ten pomysł, żeby coś stworzyć. Chciałam dać mężowi coś od siebie, coś co sama zrobię. Ten obraz to był mój pierwszy kontakt z pędzlem od czasu podstawówki.

Interesowałaś się sztuką?

Nie, bardziej sportem, matematyką… Zobaczyłam jednak pewną niszę w Warszawie. Chciałam nauczyć się malować, przygotować się do zrobienia tego obrazu. Szukałam osoby, która wprowadzi mnie w ten świat. Do wyboru miałam domy kultury, gdzie uczyła się młodzież i seniorzy albo instytucje, przygotowujące profesjonalistów. Nie znalazłam miejsca dla siebie.

Ostatecznie poszukałam w Internecie instruktora, który mi pomógł. Wtedy poczułam, że dzieje się ze mną coś, czego szukałam: to był moment głębszej refleksji, wyrażenia się w inny sposób, nie taki konkretny, liczbowy. To był też fantastyczny relaks. Pomyślałam, że dużo ludzi tego nie doświadcza, bo właśnie nikt im tego nie organizuje.

Postawiłam na jedną kartę. Byłam na urlopie wychowawczym, ale miałam też dwójkę malutkich dzieci, więc to było ogromne wyzwanie. Wynajęłam najpierw jeden lokal w starej kamienicy na Mokotowie. Potem kolejne.
Pierwszą stronę internetową zrobiłam sama, chociaż się na tym nie znałam. Odnowiłam pracownię, prowadziłam księgowość, kadry, rozwiązywałam sprawy prawne. Myślałam też nad koncepcją samego miejsca.

Ostatecznie powstała szkoła artystycznego rozwoju dla dorosłych, w której skupiamy się na procesie tworzenia, a nie na jego efektach. To jest dla mnie kluczowe.

Dlaczego tak jest? Co ten proces może w nas zmieniać?

To jest otworzenie się na własne potrzeby, swoboda, pozbycie się szablonów. Jeśli skupiamy się na efekcie i chcemy, żeby coś było ładne, to już wprowadzamy pewien element stresu i cenzury. A my chcemy, żeby działania artystyczne kojarzyły nam się z myśleniem, zmienianiem, reagowaniem na własne emocje i odczucia. To jest praca ze sobą. Mogę dwie godziny lepić i nie będzie efektu, ale dużo może mi to dać.

Jakiś czas temu zaczęliśmy też robić zajęcia dla dzieci. Osoby, które do nas przychodziły, wierzyły w ten proces, w działanie twórcze. Klienci pytali nas, czy mogliby przyjść z dzieckiem. Odpowiedzieliśmy więc na ich potrzeby.

Jak zaczynałaś, to miałaś dwójkę małych dzieci – Hania miała 2,5 roku, a Kuba rok. Przecież to już jest spore wyzwanie. Jak radziłaś sobie jeszcze organizacyjnie z nowym biznesem?

Mam dość spokojne dzieci. Poza tym nie miałam presji, że szybko muszę coś osiągnąć. Dla mnie to był też proces. Dałam sobie dużo czasu, żeby rozwijać Sztukarnię.

Pracowałaś z domu?

Dużo pracowałam zdalnie, to co mogłam załatwiałam z dziećmi. Pomagała nam babcia. Angażowałam się bardzo w pracę, to wszystko niezwykle mnie cieszyło, ale z drugiej strony mierzyłam się z nieprzespanymi nocami i nie miałam fizycznie dużo sił oraz jasności intelektualnej.

Przeczytaj także: 12 podpowiedzi, jak założyć biznes bez pieniędzy!

Myślę jednak, że Sztukarnia pomogła mi w macierzyństwie. Miałam odskocznię, mogłam oderwać się od „pieluchowej” rzeczywistości. To mi też dawało pewną moc. Jak załatwiałam coś w urzędach i wracałam do dzieci, to czułam, że jestem cała dla nich, bo swoje potrzeby na dziś zrealizowałam.

Imponujące jest to, że znalazłaś nie tylko czas, ale przede wszystkim siłę i energię.

Dzieci jak to dzieci – nie przesypiały nocy, chorowały, wymagały zabawy, tulenia, spaceru i placu zabaw. To wszystko trzeba było im dostarczyć, a w głowie miałam mnóstwo pomysłów, związanych ze sprawami firmowymi. Ta sytuacja nauczyła mnie pokory. Miałam myśl, chciałam ją natychmiast sprawdzić, wdrożyć, ale nie mogłam – ze względu na obowiązki domowe.

Bardzo wspierał mnie mąż. Zajmował się dziećmi, ale też pomagał merytorycznie. Zadawał mi trudne pytania, pytał o biznesplan… Tylko, że wtedy wszystkie wskaźniki pokazywały, że ta placówka nie ma racji bytu, nawet przy pełnym obłożeniu. Ale ja w to szłam i cały czas szukałam możliwości, żeby firma była niezależna finansowo.

Otwierały się nowe perspektywy, szkoliliśmy bezrobotnych, firmy, ktoś zapytał czy wynajmę sztalugi. Kupiłam więc zestaw nowych sztalug i zaczęłam je wypożyczać. W tej pracy podobało mi się zawsze to, że mam dużą elastyczność, coś wymyślę i mogę po prostu to wdrożyć. Mam też duże szczęście do ludzi, zawsze miałam taki zespół, że chciało mi się przychodzić do firmy.

Cztery lata później pojawia się mały Antek, a Sztukarnia rozwija się…

Tak, powiedzmy, że już w tym okresie jestem na bezpiecznych torach, nie stresuję się pod koniec miesiąca, czy będę miała na wypłaty, czynsze, podatki… Mam ułożone procesy, zaufaną kadrę. I mój mąż dostaje propozycję wyjazdu…

Twoje życie znowu się przewraca?

Tak, decyzja o przeprowadzce do Krakowa zapadła, jak Antek miał 2 miesiące. Przez 5 lat zarządzałam więc firmą zdalnie. Do Warszawy podróżowałam czasami z trójką, a potem – jak urodziła się Helenka – z czwórką dzieci. Na szczęście tych wyjazdów nie było dużo. Dużo rzeczy delegowałam albo po prostu odpuszczałam.

Miałam w tym czasie różne ciekawe propozycje, ale jeśli czułam, że zaburzy to moje życie prywatne, myślałam: „Widocznie, to nie jest ten moment. Spróbuję za rok, dwa.” Rozwój firmy mógłby więc nastąpić szybciej, ale też większym kosztem moim i dzieci.

Zawsze chcieliście mieć taką dużą rodzinę?

Wierzę, że taka duża rodzina to pełnia szczęścia, że to jest też dobre dla dzieci. To na pewno też wielki trud, ale dla mnie to ogromna wartość. Nigdy co prawda nie zakładałam, że będę miała czwórkę czy tym bardziej piątkę dzieci (śmiech).

Fajna z nich ekipa, która się czasem kłóci, ale najczęściej wspiera. Dzieci są żywiołowe, ale nie mamy wielkich problemów wychowawczych. Mają dobre relacje między sobą. To ogromna przyjemność widzieć, że oni w swoim towarzystwie tak dobrze się odnajdują.

Kiedy wróciliście z Krakowa?

Jak Antek poszedł do pierwszej klasy. Mężowi skończył się 5-letni kontrakt. Ja coraz częściej też bywałam w Warszawie – wtedy już zupełnie biznesowo, bez dzieci. Któregoś razu spotkaliśmy się z Pawłem na Dworcu Centralnym. On przyjechał z Krakowa, a ja wracałam. Mój pociąg miał półtorej godziny opóźnienia. My oboje w Warszawie, a czwórka naszych dzieci w szkole i przedszkolu w Krakowie. Dojechałam na czas, ale uznaliśmy, że to chyba pora na powrót. Czułam, że mniej dostaję energii z firmy, bo jestem gdzieś daleko. Traciłam motywację. Chciałam znowu uczestniczyć w tym wszystkim.

Czy w trakcie ciąży wyłączałaś się z życia Sztukarni?

Ciąża to był czas największej aktywności, bo wiedziałam, że zaraz na trochę zniknę. Zawsze chciałam mieć choć trochę urlopu macierzyńskiego, skupić się na potrzebach dzieci. Oczywiście tu jest inaczej niż w korporacji, gdzie można się odciąć na wiele miesięcy.

Co miesiąc trzeba rozliczyć firmę, reagować na pojawiające się problemy, czy trudne sytuacje. Z drugiej strony można samemu regulować swój czas. Teraz Łucja ma 1,5 roku i wciąż mam wrażenie, że jestem na „pół gwizdka”, nie wróciłam jeszcze do pełnych obrotów. Staram się pracować krócej, ale jak jestem na miejscu to działam bardzo intensywnie.

Jak wygląda Twoja codzienność, poranki? Jak radzisz sobie z piątką dzieci? Dla mnie dwójka rano to wyzwanie.

Postawiliśmy na dużą samodzielność dzieci i współpracę. Starsze odprowadzają młodsze do szkoły. Starszaki wstają same, budzimy dzieci młodsze, przygotowujemy duże śniadanie, jest taśma robienia kanapek i spory harmider. Mamy wypracowane pewne mechanizmy. Kto idzie rano z psem na spacer to kupuje pieczywo i podstawowe produkty w budce z warzywami.

Czyli jeszcze jest pies?

Tak. 🙂 Mamy za to łatwiej ze szkołą, bo trójka dzieci chodzi do tej samej placówki i naszą Helenkę odprowadzają starsi bracia. Dzieci włączają się w zakupy i pomagają w codziennych obowiązkach. Poza tym mieszkamy blisko szkoły i mojej pracy. Jeśli chodzi o zajęcia dodatkowe, to postawiłam na rzeczywiste wybory dzieci, samodzielne działania w domu, nie wszystko musi być pod okiem instruktora. Ufamy też dzieciom, nasz 10-letni Antek już wszędzie chodzi sam, z czego jest bardzo dumny.

Chciałabym Cię jeszcze zapytać o trudne momenty w macierzyństwie…

Przy takiej ekipie, jaką mamy, praktycznie każdy dzień jest w pewien sposób trudny. Poranne wychodzenie pod presją czasu, szukanie wszystkich zgubionych rzeczy, zastanawianie się, gdzie kto zostawił rower. To jest taka dawka adrenaliny, po której ja o 8.00, jak wszyscy wyjdą, siadam i czuję, że przeciągnęłam jakiś ciężki wóz.

Wszystkie momenty ciąży, stany hormonalne, karmienie, zajmowanie się małymi dziećmi – to trwa już 16 lat. Czuję jednak wiele empatii od dzieci. Jak mam migrenę, to Kuba potrafi podejść i powiedzieć, że wykąpał i nakarmił swoje rodzeństwo. Mogę na nich liczyć. Poza tym współpracujemy z moim mężem, Pawłem. Dużo pracuje, ale jak już jest, to jest dla rodziny.

Dzielimy się obowiązkami. Ja też nie jestem typem, który czuje, że wszystko robi najlepiej. Akceptuję niedoskonałości, cieszę się z każdej formy wsparcia. Odpuściłam pewien poziom kontroli.

Po intensywnym poranku rozchodzicie się do swoich miejsc… A jak wygląda popołudnie?

Starsze dzieci potrzebują więcej czasu na samotność i skupienie nad nauką. Helenka z Antkiem bawią się, gdzieś obok jest Łucja. Ja lubię wszelkie aktywności, kiedy jesteśmy wszyscy w dużej grupie. Jak czytam książki młodszym dzieciom, to i starsze przyjdą posłuchać, żeby z nami być. Nawet jeśli tę historię znają na pamięć.

Gramy wspólnie w gry planszowe. Młodsze dzieci wtedy bardzo korzystają, na wczesnym etapie poznają gry strategiczne, które wymagają logicznego myślenia, skupienia.

Mamy otwarty dom, przychodzi do nas dużo gości. Jak ktoś odwiedzi Antka, to bawi się z nimi reszta rodzeństwa.

Czy Ty jeszcze się stresujesz kwestiami, związanymi z opieką nad dziećmi?

Im mam więcej dzieci, tym bardziej wierzę w ich zmysł samozachowawczy. Im mniej angażuję się w ochronę dzieci, tym większą biorą oni za siebie odpowiedzialność. Same organizują sobie czas w domu, więc są też bardziej świadome tego, co im się podoba, co lubią.

Przy najstarszej dwójce miałam wrażenie, że animuję ten czas, zachęcam, namawiam, pokazuję… byłam z tego dumna, że tak inspiruję moje dzieci, ale z drugiej strony oni nie mieli powodu by zastanowić się, czego naprawdę chcą. Uczestniczyli chętnie w tym, co ja im miałam do zaproponowania, ale dużo później musieli dochodzi do tego na czym im zależy.

A jak z poczuciem odpowiedzialności w kontekście obowiązków domowych takich jak sprzątanie? Trudno jest dzieci zmobilizować do takich czynności?

Mam już w sobie pewną akceptację bałaganu w trosce o moje zdrowie psychiczne. Gorzej znosi to Paweł… Część moich dzieci ma wewnętrzną potrzebę ładu i próbuje swoją przestrzeń porządkować. Części nic nie przeszkadza, ale wszyscy organizują swoje przestrzenie, za które odpowiadają.

Poza tym, ja nie jestem super zorganizowana, o terminach klasówek i kartkówek dzieci pamiętają. Jak potrzebują, to przychodzą i proszą o pomoc. Przypominają mi, że jest wywiadówka, że muszę dostarczyć zaświadczenie. Mam wyrzuty sumienia z tego powodu, bo wiem, że inni rodzice tego pilnują.

Grażyno, czy Ty masz czas dla siebie? Jak dbasz o swoją przestrzeń w tym wszystkim?

Staram się kontynuować grę w koszykówkę, moją pasję z młodości. Raz w tygodniu chodzę na treningi, daje mi to dużo radości i energii. Co prawda odbywają się wieczorem, więc ciężko mi czasem wykrzesać energię i się zebrać, ale ostatecznie jestem zadowolona, że się udało.

Bardzo lubię czytać książki, relaksuje mnie to. Długo musiałam walczyć ze sobą, żeby zacząć lekturę, zanim dokończę rzeczy zawodowe lub porządkowe. Nauczyłam się tego. Niektórzy nie potrafią czytać w bałaganie, ale ja czułam, że jeśli będę skupiać się na wszystkich bieżących obowiązkach, to nigdy nie znajdę czasu na książkę albo zacznę czytać ją w takim momencie, że zasnę przy pierwszym zdaniu.

Dzieci bardzo mnie motywują, żeby być na bieżąco z tym, co dzieje się na świecie. Pytają mnie o wiele spraw, więc ja też muszę mieć czas, żeby się rozwijać. Chcę im pokazać, że fajnie jest mieć takie „swoje rzeczy”, coś, oprócz bieżących obowiązków. Trzeba też wygospodarować czas na przyjaźnie.

Masz w ogóle przestrzeń na spotkania z koleżankami?

Czasami odbywają się w trudnych warunkach, przy dzieciach. Moim sposobem na utrzymywanie relacji są spotkania w porze lunchu – nawet dość rzadkie i szybkie, ale też wieczorne spacery z psem na Mokotowie. Łączę wiele rzeczy: obowiązek, trochę ruchu i spotkanie towarzyskie. W tym wszystkim jest też akceptacja pewnego chaosu.

A jak radzicie sobie z wakacjami?

W wakacje biorę dużo urlopu, Helenka z Antkiem spędzają część wolnego czasu na zajęciach w Sztukarni. Wyjeżdżamy w siódemkę – to są dla mnie najfajniejsze wakacje, jak jesteśmy razem, szczególnie, że mam świadomość, że starsze dzieci już wkrótce będą chciały jeździć na wycieczki tylko ze swoimi znajomymi. Staramy się przebywać w miejscach, gdzie jest dużo natury, gdzie mamy przestrzeń i możemy realizować nasze wspólne rodzinne pasje sportowe. Podróżujemy też ze znajomymi. Czas wakacji to moment na budowanie relacji, przyjaźni. W tym roku myślimy o kamperze, chociaż przy takiej liczebności to może być wyzwanie!

Dziękuję za rozmowę. 🙂

Rozmawiała: Natalia Gozdowska

Zdjęcia: archiwum prywatne Grażyny

Spodobał Ci się artykuł? Podziel się z innymi:
Zawodowo zajmuje się rozwojem, coachingiem, projektami HR, kulturą organizacyjną i budowaniem marki pracodawcy. Prywatnie mama dwóch wrażliwców, zakochana żona, pasjonatka reportaży, teatru tańca i psychologii. Prowadzi bloga i fun page „Studio Rzeczy Ważnych”, fotografuje i wspiera tych, którzy tego potrzebują. :)
Chcę otrzymywać inspiracje, pomysły i sugestie jak pracować i nie zwariować.
Newsletter wysyłamy raz na 2 tygodnie