Macierzyństwo i praca zawodowa
– Czy oskarżona przyznaje się do winy?
– Nie – odpowiedziałam już chyba setny raz podczas tego procesu.
– Czy oskarżona zdaje sobie sprawę z okrucieństwa swoich czynów? – prokurator nie ustępował. Podszedł do mnie bardzo blisko. Czułam na twarzy jego nieprzyjemny oddech. Co za dziad.
– Sprzeciw, wysoki sądzie! Oskarżenie sugeruje winę! – no brawo, mój adwokat odważył się zabrać głos po godzinie tego spektaklu.
– Podtrzymuję, proszę przeformułować pytanie – sędzia jest takim typowym serialowym sędzią. Siwy grubas z brodą. Swoje zjadł, niejeden wyrok wydał. Mnie nie oszczędzi. Czułam to intuicyjnie.
– Co oskarżona robiła od kwietnia do zatrzymania? Proszę opowiedzieć – prokurator znowu atakował.
– Pracowałam. Codziennie, na dwóch etatach. Wstawałam o 5 rano i szłam do jednej pracy. Wracałam koło 17 i siadałam do drugiej. Pracowałam też w weekendy. W zasadzie poza pracą nie robiłam nic innego.
– Czy oskarżona uważa, że to było dobre?
– Tak.
– Dlaczego oskarżona tak robiła?
– Bo chciałam. Chciałam i chcę pracować, jak większość kobiet.
– Większość to nie wszystkie. Wiele matek nie pracuje.
– Ale to nie znaczy, że ja nie mogę. Wiele nie wyklucza ja.
– Oskarżona czuje się feministką? – atakował, ale moją złośliwość puścił mimo uszu.
– Nie. To nie ma z tym nic wspólnego.
– Co oskarżona robiła w poniedziałek, 21 lipca?
– Pracowałam. Wstałam około 5.30, przemknęłam cicho do łazienki, a potem zaczęłam robić śniadanie. Chciałam, żeby spały jak najdłużej, ale one jak zwykle się obudziły, nie dając mi szansy na chwilę samotności. Dostały więc takie wczesne śniadanie, włączyłam im bajkę i zabrałam się do pracy.
– Czy oskarżona posprzątała kuchnię?
– Nie. Uznałam, że szkoda mi na to czasu. Pracuję w domu, dom to biuro. A jak biuro, to dom musi poczekać – patrzyłam na tę prokuratorską kanalię z otwartą wrogością. A on gestem kazał mi mówić dalej – Pochowałam wszystko do lodówki, ale nie rozładowałam zmywarki. Chciałam to zrobić później. Miałam naprawdę dużo pracy, musiałam jak najszybciej się nią zająć.
– Co oskarżona powiedziała dzieciom.
– Że jak dadzą mi święty spokój, to pójdziemy po południu do kina.
– Poszliście?
– Nie.
– Co oskarżona robiła we wtorek 22 lipca?
– Pracowałam, tak samo.
– Czy dzieci dostały obiad?
– Raczej nie były głodne.
– Ale czy dostały obiad?
– Nie.
– Czy byliście w kinie?
– Nie.
– Czy oskarżona przyznaje się do winy?
– Nie.
– Ale nie dotrzymała obietnic?
– Tak, ale to się zdarza, to jest normalne. W końcu by się udało…
– Więc jest winna?
– Nie.
Uparty buc. On doskonale wie, że mam rację, widzi moją niewinność, ale pastwi się nade mną. W imię czego?
Work – life balance
– Szanowni państwo, ławo przysięgłych. Widzimy tu kobietę, która idzie w zaparte wobec niezbitych faktów. Nie karmi dzieci domowymi obiadami. Nie dotrzymuje obietnic i nadal twierdzi, że jest niewinna…
– Sprzeciw.
– I co z tego? Pracowałam. Nie da się wszystkiego na raz zrobić. Pracować i wychowywać dzieci i być i tu i tu zaangażowaną na sto procent. Coś zawsze jest kosztem czegoś, ale krzywda się nikomu nie dzieje. Pizza jest dobra na obiad, a film w kinie był na pewno durny. Jak nie ten, to inny. Wielkie rzeczy… przeprosiłam za złamaną obietnicę. Myślałam, że zrozumiały…
– Niech się oskarżona zachowuje i powściągnie emocje. Jak widać, ta sprawa nie wzięła się bez przyczyny. Ktoś złożył wniosek do prokuratury…
– Lubię swoją pracę, kocham dzieci. Wiem, że wolałyby, żebym nie pracowała. Ale to ja decyduje o swoim życiu. Dostają ode mnie miłość. I moją niezależność, wolność. Nie daję im za to frustracji.
– To za mało. Chciałyby również otrzymywać czas oskarżonej.
– Dostają go.
– Za mało.
– Jak się komuś da palec, to chciałby całą rękę. Tu trzeba iść na kompromis.
Zostałam uznana winną. Skazali mnie na wieczne wyrzuty sumienia, że nie nadążam ze wszystkim i że nigdy nie będę miała tyle czasu, ile chciałabym mieć dla dzieci. Bo one chcą mnie teraz w stu procentach. Bo jest lato, wakacje, a one się nudzą. Zawsze zresztą znajdą powód, by chcieć mnie więcej. A ja chcę mieć swój kawałek sama dla siebie. Musimy się dzielić. Mam dożywocie, więc w końcu wypracujemy kompromis. I może zwolnią mnie za dobre sprawowanie przed emeryturą… albo wnuki dołożą. Docieramy się, wiecznie.
Praca w domu a macierzyństwo
Ta opowiastka wcale nie była koszmarnym snem. Ja wiem, że we mnie toczy się taka walka. Widzę ich zza komputera, chciałabym trzasnąć jego klapą i bawić się z nimi beztrosko. Ale pracuję w domu i muszę trzymać się w określonych ryzach. Inaczej diabli wezmą moją robotę. A wtedy nie będzie beztroskich chwil w ogóle. Dlatego oni poczekają aż ja skończę. Będą marudzili, ja stoczę „kolejny proces” i tak każdego dnia. Szukanie równowagi i balansowanie między pragnieniami i uczuciami. Ale na dożywociu można się do tego przyzwyczaić.
Zdjęcie: 123 rf