ZAINSPIRUJ SIĘ
Czas tylko dla siebie? Czy to możliwe?
- Natalia Gozdowska
- 28 września 2019
- 8 MIN. CZYTANIA
Przedwyjazdowy stres
Wrzesień nie jest dla mnie najlepszym terminem na samotny, relaksujący wyjazd. Trwa zamieszanie, związane z początkiem roku, młodszy syn poszedł do nowego przedszkola i zmieniliśmy mieszkanie. A może zrezygnować? Jak oni sobie beze mnie poradzą? Raz jeszcze patrzę na opis mojej wymarzonej wycieczki, mail organizacyjny i zaczynam wizualizować sobie „Pistacjową Wyspę”. Pojadę! Co ma być to będzie, to tylko (i aż?) tydzień!
Sobota. Dzień wyjazdu. Jestem zmęczona porannym domowym chaosem. Pół dnia minęło mi na gotowaniu, pisaniu instrukcji, które leki dla kogo, potem na szybkim pakowaniu. W tym wszystkim pilnowałam się, by pamiętać, że to ostatnie godziny z dziećmi przed moim wyjazdem. Nie udało się jednak ich „książkowo” wykorzystać, przez co moje matczyne poczucie winy urosło do kwadratu. Czuję jak bardzo mam ściśnięte gardło i trudniej złapać mi oddech. Gdy zamykam walizkę, dopada mnie refleksja, że tego typu wyjazdy są zawsze okupione zbyt dużym stresem… Zastanawiam się czy warto.
Towarzyszki podróży
Chłopcy odwożą mnie na lotnisko, odprawiam się i nie mogę uwierzyć, że mam tyle czasu dla siebie! Wieczorem lądujemy w Atenach. Już w samolocie słyszałam jak ktoś rozmawia o jodze. Z ciekawością wypatruję twarzy osób, które staną się moimi towarzyszami w najbliższych dniach. Zauważam grupkę kobiet w różnym wieku. Bingo! Po wyjściu z hali przylotów czeka już nasza nauczycielka – Kasia Bem.
Jestem niepewna, co przyniosą kolejne dni. Okazuje się, że większość z nas praktykuje jogę sporadycznie, więc odpada stres, że nie dam rady. Cel tego wyjazdu to rozciągnięcie, wyciszenie, relaks, złapanie innej perspektywy i oddechu.
W Pireusie meldujemy się w kameralnym hotelu, z którego następnego dnia wyruszymy do portu. Wstajemy świtem. Greckie, nadmorskie miasto powoli budzi się ze snu. Mamy pojechać taksówkami, które wyglądają, jakby nie miały zbyt dużo przestrzeni na bagaże – ku naszemu zdziwieniu, taksówkarze, po niezrozumiałej dla nas naradzie, upychają walizki i otwarte bagażniki wiążą linkami!
Jesteśmy już w porcie, gdy wstają pierwsze promienie słońca. Wsiadamy na prom i od tego momentu nasza cudowna grecka przygoda zaczyna się naprawdę… Jest ciepło, wieje wiatr. Mamy do pokonania 26 km., czeka nas 1,5 godz. na statku.
Nasza grupa to mieszanka wspaniałych kobiet. Jest 30-letnia urocza singielka, 40-letnie mamy w moim wieku, które zostawiły w domu maluchy w wieku przedszkolno-szkolnym, jest też parę doświadczonych kobiet, które na co dzień borykają się już z problemami nastolatków. Zadziwia i imponuje grupa fantastycznych, świetnie wyglądających przyjaciółek, które okazują się być już babciami. Radości życia i energii można się od nich uczyć!
Liczę na to, że ten wyjazd, pomimo grupowego charakteru da mi przestrzeń do tego, by pobyć sama ze sobą, by poczuć „odrębność”. Warto skorzystać z okazji, by odnaleźć się na nowo, by definiować się jako „Ja” a nie mama, żona, HR-owiec…
Na wyspie
Egina zachwyca. Port w małym miasteczku wita nas zgiełkiem sobotniego poranka, topiącymi się w blasku słońca łódkami, mnóstwem straganów i ludzi z bagażami. Trwa właśnie „Festiwal pistacji”, bo wyspa słynie z tego smakołyku. Weekendy na Eginie to zalew turystów z Aten. Od poniedziałku wyspa cichnie i zmienia się nie do poznania. Doświadczę tego w najbliższych dniach.
Mieszkamy w klimatycznym XIX-wiecznym dworku, miejscu seminariów i warsztatów, związanych z rozwojem. Dom zachwyca atmosferą, ma piękny ogród i mnóstwo nieodkrytych zakamarków. Śniadanie jemy w ogrodzie, przy ogromnym drewnianym stole, pokrytym smakołykami – owocami, lokalnymi serami, figowym dżemem domowej roboty, oliwkami i pomidorami.
Gotują dla nas przemiłe Greczynki – siostry, które wkładają w to całe swoje serce. Ustalamy dyżury, bierzemy na siebie przygotowywanie stołu i znoszenie naczyń po posiłkach. Jest w tym pewien urok, wracam myślami do studenckich, międzynarodowych wyjazdów-wolontariatów, dzięki którym poznałam Portugalię, Turcję, Włochy. Tam też towarzyszyły nam posiłki na dworze, długie rozmowy przy stole i niestandardowa, mało turystyczna przestrzeń.
Kolejne dni z jednej strony przynoszą pewną rutynę – poranne i popołudniowe sesje jogi, śniadania i obiadokolacje. Z drugiej strony mamy do dyspozycji morze czasu wolnego. Zwiedzamy okoliczne miejscowości i miasteczka, jeździmy na plażę.
Egina zachwyca dzikością, zaskakuje brakiem infrastruktury hotelowej. Rowerem przemierzam wyspę i zachwycam się zapierającymi dech widokami i błękitną, przejrzystą wodą, które wygląda jak egzotyczny basen z widokiem na góry.
Na urlopie wciąż Mama
W tym wszystkim wciąż staram się kontrolować sytuację w domu. Po dwóch dniach powoli odpuszczam – mąż dzielnie sobie radzi, rozśmiesza młodszego syna, gdy smutny maluch nie chce iść do przedszkola, przytula dzieci zamiast mnie w nocy. Pilnuje naszego 9-latka, by odrobił lekcje, spakował kanapkę i strój na WF.
Moim zmartwieniem pozostają zajęcia pozalekcyjne – wciąż tylko ja mam wszystkie dane, niezbędne do tego, by zgrać angielski, taniec, zajęcia architektoniczne. Jak dostosować nasze oczekiwania, do potrzeb, pasji syna i planu lekcji, nie zapominając, że czas wolny też jest ważny? Leżąc na plaży piszę do organizatorów kursów, rozmawiam ze starszym synem o emocjach, zmęczeniu, trudnych wyborach.
Pewnego wieczoru sprzeczam się wirtualnie z mężem, nasze pomysły, dotyczące zajęć syna różnią się. Ze złości nie mogę zasnąć. Dwa dni później dostrzegam w sobie zmianę. Natura, oddech, rozmowy o rozwoju pomagają mi złapać inną perspektywę – skoro ja uczę się ponownie odnajdywać lekkość i radość życia to dlaczego mam bronić synowi robić to, co lubi, kosztem mojej czy powszechnie akceptowanej wizji rozwoju? Wiem, że ta decyzja będzie niosła ze sobą konsekwencje, ale czuję, że mimo wszystko jest uwalniająca.
Są dwa momenty, w których jest mi bardzo źle, że nie jestem z dziećmi. Syn bierze udział w wyborach do trójki klasowej. Strasznie to przeżywa, ćwiczy przemówienie. Mąż pisze do mnie, że boli go brzuch, zżera stres… przecież to nie ma sensu, może powinien odpuścić? Nie jestem tam, nie wiem, co im poradzić. Piszę „A może pożałuje, że nie spróbował? Zastanówcie się, co będzie dla niego prawdziwą porażką.” Następnego dnia Julek dzwoni, że został zastępcą przewodniczącego, jest bardzo szczęśliwy a ja się wzruszam.
Dzień przed moim powrotem nasz maluch ma pasowanie na przedszkolaka. Dostaję od męża i mamy zdjęcia na bieżąco. Bardzo żałuję, że nie mogę tam być.
W zgodzie z naturą
W połowie tygodnia płynę małym statkiem na wyspę Moni, na której nie ma dróg i samochodów – można tam spotkać jelenie, pawie, zatrzymać się na skalistej, dzikiej plaży. Czas dla mnie zwalnia, chwilowo nie istnieje nic, poza tym, czego doświadczam.
Innego dnia idziemy razem o świcie w góry, do oliwnego gaju, gdzie praktykujemy medytację. Taka cisza w umyśle pojawia się pierwszy raz w moim życiu.
Natura składania do rozmyślań, na które tak dawno nie miałam czasu. Zastanawiam się, jak znajdować w życiu przestrzeń dla siebie i swoich marzeń. Jak dbać o dobre samopoczucie i nie pochłaniać niepotrzebnej energii na walczenie z przeciwnościami, ze złością i zmęczeniem. Jak patrzeć na problemy z pozycji obserwatora, żeby złapać do nich dystans.
Moim odkryciom towarzyszy lekki niepokój, że zapomnę o nich po powrocie do naszego codziennego biegu i domowo-zawodowego zamieszania.
Pożegnanie i powitanie
Z Eginy wypływamy siódmego dnia rano. Tym razem podróż promem jest inna, bardziej refleksyjna. Trochę mi smutno, że ten czas się kończy, ale tęsknię już za naszymi najbliższymi. W samolocie rozmowy cichną, myślę o tym jak zapamiętać i utrwalić tę tygodniową lekcję.
Chłopcy witają mnie uściskami i śmiechem. Mam wrażenie, że zaraz zaleją mnie miłością, którą kumulowali przez tydzień. Cieszę się, że Leoś całkiem nieźle zintegrował się z tatą. Wieczorem domaga się męskiej kąpieli, okazuje się, że już nie tylko ja potrafię go uśpić 🙂
Następnego dnia, po odwiezieniu dzieci do szkoły i przedszkola, siadam w ogrodzie, praktykuję oddech kalabati, zamykam oczy i próbuję wyciszyć umysł. Potem ćwiczę powitanie słońca, by trochę rozruszać ciało. Po takim starcie dnia pracuje się najlepiej.
Czy czas tylko dla siebie jest możliwy? Jak najbardziej. Wygospodarowanie go to wyzwanie, które wymaga dobrego przygotowania i wsparcia innych ale jeśli możecie, warto go sobie podarować. Skorzystacie na tym nie tylko Wy 🙂
Zdjęcia: własność Natalii