ZAINSPIRUJ SIĘ
Zanim weszła do dziekanatu, kilka razy poprawiła bluzkę i ułożenie torby na ramieniu – ten ciążowy brzuszek w końcu tak bardzo widać. Krępowałoby ją, gdyby pani z dziekanatu i dziekan spoglądali na tę naturalnie wyeksponowaną część ciała ciężarnej podczas rozmowy o wpisie do indeksu. Jest młoda i ambitna, i stara się przyjmować na siebie konsekwencje podjętych decyzji, choć czasem po prostu się przejmuje, co pomyślą inni. Taka zwykle jest mama-studentka, byt nieistniejący w regulaminie studiów.
Różne trudności stają na drodze studiujących rodziców. Przede wszystkim brak prawnego i finansowego wsparcia w pełnieniu podwójnego obowiązku, ale także te wynikające
z funkcjonowania w społeczności akademickiej. Do niedawna sama martwiłam się, jak znaleźć równowagę pomiędzy nauką a wychowywaniem dziecka, jak zareagują znajomi i prowadzący, kiedy dowiedzą się o mojej sytuacji. Pewne problemy rozwiązały się jednak same, inne – z pomocą życzliwych osób, a te, które zostały – są zwyczajnie słodkim ciężarem macierzyństwa.
Mój brzuch rósł równocześnie z budzeniem się po zimowym śnie przyrody, pączkował tuż przed najcieplejszą porą roku, by jesienią wydać najcudowniejszy dla mnie owoc – mojego synka, Czesia. Pozwoliło mi to bez trudu uczestniczyć w zajęciach terenowych, bo – w przeliczeniu na kalendarz roku akademickiego – mój iście błogosławiony stan stał się jawny dla wszystkich dopiero przed sesją egzaminacyjną. Po wakacjach wzięłam urlop dziekański. Obecnie znów spodziewamy się dziecka, ale tym razem obejdzie się bez formalnej przerwy w studiach.
Rok „w plecy”?
Tego czasu na „dziekance” nie żałuję wcale. Możliwość obserwowania codziennych osiągnięć niemowlęcia jest fascynująca i daje mnóstwo radości, a bliskość, jaką mu oferujemy poprzez swoją stałą obecność, jest nie do przecenienia w jego rozwoju psychofizycznym oraz społecznym. Początek macierzyństwa to też czas intensywnego zdobywania nowych kompetencji, opanowania miliona czynności związanych z obsługą dziecka, uczenia się życia w nowej roli i ustalania swoich granic, kompromisów z mężem, porozumiewania się z małym człowiekiem i inne. Dobrze jest dać sobie na to przestrzeń.
Nadszedł czas powrotu na uczelnię. Przyznaję, że uczęszczanie na zajęcia z wielkim, ciążowym brzuchem, nauka i jednocześnie „żonowanie” oraz „mamowanie” nie są łatwe. Wymagają dobrej organizacji, dużo sił i wsparcia. Po całotygodniowym kołowrotku obowiązków i walki z czasem o chwile dla siebie, wiele radości sprawiają nam wolne weekendowe poranki, kiedy możemy się dowolnie przytulać w trójkę i cieszyć wzajemną obecnością.
Równouprawnienie po akademicku
Studiowania młodym rodzicom, szczególnie kobietom, nie ułatwia brak miejsc na uczelniach do nakarmienia dziecka, przewinięcia go lub pozostawienia pod czyjąś opieką na czas załatwiania spraw w dziekanacie. Ośrodki akademickie były tworzone m.in. jako ostoja równouprawnienia w zmieniającym się świecie, jednak czasem bardzo daleko im do realizacji tej idei. Kobieta powinna być bowiem szanowana razem z jej zdolnością do noszenia pod sercem życia – zarówno przez regulamin studiów, jak i pracowników. Wszak inny sposób na posiadanie przez człowieka potomstwa nie jest znany, zresztą zdrowiej jest urodzić dziecko w młodym wieku. Każdy rodzic-student musi pamiętać, że uczelnia to tylko pewien fragment jego życiowej drogi; miejsce, które reguluje sposób zdobywania przez niego dyplomu, a nie życie rodzinne! Warto przy okazji umieć dać sobie prawo do bycia zmęczonym, nieprzygotowanym czy nieobecnym, bo np. dziecko choruje. Z czystym sumieniem piszę, jak jest: młoda mama bywa nieprzytomna na ćwiczeniach, bo zwykle nie przesypia nocy ze względu na obowiązki, a nie na to, że imprezowała;)
W kontekście innych studentów uważam, że obecność kolegów, którzy są rodzicami, ma szansę wzbogacić ich o pewne „obycie” z tematem, pokazać, że ciąża to nie choroba, a posiadanie dziecka to nie koniec świata czy rygiel u wrót kariery zawodowej. Ja natomiast doceniam w studenckim życiu możliwość dyskutowania na tematy niezwiązane z macierzyństwem, a przede wszystkim rozwijania się w wybranej przeze mnie dziedzinie. Z kolei mój syn w tym czasie uczy się funkcjonowania bez mamy i doświadczania innego sposobu opiekowania się nim, niż charakteryzujący mnie i męża.
Studentka – jak każda inna mama
Jest, moim zdaniem, jeszcze jeden trudny aspekt rodzicielsko-uczelnianego życia, a mianowicie rozdarcie spowodowane tęsknotą za dzieckiem i chęcią podarowania mu jak najlepszych warunków. Przychodzą mi na myśl te wszystkie chwile, kiedy siedzę na wykładzie lub ćwiczeniach i gryzie mnie pewne poczucie „niesprawiedliwości”: „przecież powinnam być teraz przy synku; przecież to mi należy się rola towarzysza jego zabaw” itd. Jestem jednak przekonana, że szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko, więc konsekwentnie realizuję plany rozwoju zawodowego, które dają mi radość i poczucie sensu, by synek także mógł korzystać z mojego spełnienia. Ten zdrowy „egoizm” to pewien wzorzec dla niego, by w przyszłości on też nie rezygnował z siebie. Bo największe moje marzenie, jako mamy, to wychowanie szczęśliwego, szanującego się człowieka, czego życzę sobie i innym rodzicom.
Olga Kaczmarczyk, studentka studiów dziennych (zootechniki)