Czego szukasz

Historia inna niż wszystkie

Czytałyście już wiele historii sukcesu, pisałyśmy i rozmawiałyśmy z młodymi mami realizującymi się zawodowo, z pasjami, zarabiającymi na swoim hobby. Dziś historia sukcesu bardzo odmienna, historia z sercem i dla serc.
Baję „znalazłam” przypadkowo, szukając ciekawego materiału na wywiad, o kobietach z małych miejscowości, realizujących się. Nie podejrzewałam, że znajdę taki skarb. Oto możecie przeczytać wzruszającą, prawdziwą, wartą naśladowania historię sukcesu Bai- kobiety, matki, wolontariuszki z Tucholi.

Moja historia

Jestem zwykłym, szarym człowiekiem, który kocha i chce być kochany. Pochodzę z domu, w którym najwyższymi wartościami były: miłość, uczciwość, otwartość na drugiego człowieka, pomaganie innym. Takie samo szczęśliwe dzieciństwo chciałam ofiarować własnym dzieciom (a mam ich dwoje), jednak całkowicie mi to nie wyszło. Zakochana po „uszy” w moim chłopaku, nie słuchając dobrych rad rodziców, poślubiłam go, fundując tym samym dzieciom i sobie „horror” na wiele lat. Jednak nadszedł czas przebudzenia i powiedziałam „dość”. I to był punkt zwrotny w moim życiu.

Zaczynam działać

W 2003 roku, kiedy syn był w gimnazjum, córka założyła własną rodzinę, a ja nie miałam już tylu obowiązków wychowawczych, zaczęłam szukać sobie popołudniowych zajęć. Miałam dokładnie sprecyzowany plan, wiedziałam, czego szukam. Czułam już wtedy ważną misję, powołanie niesienia bezinteresownej pomocy każdemu potrzebującemu, a szczególnie dzieciom. Chodziłam od instytucji do instytucji i pytałam o pracę z dziećmi. Dyrektorzy placówek nie rozumieli do końca moich intencji. Jedni odsyłali z kwitkiem, mówiąc, że: w tym wieku wolontariuszem? Inni z kolei twierdzili, że nie mam odpowiedniego wykształcenia itp. Ja jednak nie poddawałam się i z uporem dążyłam do celu. W końcu udało się. Jeden z dyrektorów był tak pozytywnie zdziwiony moją determinacją  w szukaniu pracy z dziećmi, że załatwił mi kolonie. Byłam wtedy taka szczęśliwa i dumna…To był mój pierwszy wolontariat… Drugi raz los uśmiechnął się do mnie zaraz po wakacjach (tych „kolonijnych”), gdy dowiedziałam się, że Ośrodek Pomocy  Społecznej poszukuje pedagoga do prowadzenia zajęć świetlicowych z dziećmi romskimi. Te dzieci również mnie potrzebowały…

Idę do szkoły i piszę książkę

Tymczasem nieoczekiwana inna, ważna decyzja w moim życiu pogłębiła moje szczęście, dowartościowała mnie, wyzwoliła ukryte talenty, uśpione marzenia… W związku z reorganizacją w moim zakładzie pracy, usłyszałam od dyrekcji, że muszę uzupełnić wykształcenie, a dostaję taką szansę tylko dlatego, iż jestem matką samotnie wychowującą syna. Cóż, długo nie musiałam się zastanawiać. Wiedziałam, że to jest moje „zaległe” przeznaczenie. Podjęłam studia pedagogiczne o specjalności pedagogiki opiekuńczej i socjoterapii. To był strzał w 10! Czułam się jak „ryba w wodzie”. Byłam wzorową studentką, oddanym dzieciom wolontariuszem, no i wsparciem i podporą dla własnych pociech, normalną, kochającą matką. Kolejną miłą niespodzianką od losu była praca licencjacka zatytułowana: „Zaangażowanie w wolontariat jako autoterapia samotności”. Dla mnie było to zwyczajne pisanie pracy i jej obrona, jednak dla uczelni i promotora był to wielki sukces. Byłam pierwszą osobą w Polsce, która badała samą siebie. Wtedy to również usłyszałam, że powinnam ją opublikować jako książkę. Miałaby służyć wielu osobom poszukujących swej życiowej drogi, a także wskazywać matkom tkwiącym w patologicznych związkach inne, konstruktywne wyjście z sytuacji. W lutym 2011 r., na moje 55 urodziny, książka ujrzała światło dzienne. Wydana jest pod pseudonimem literackim: Baja Szubert, a zatytułowana „Autoterapia samotności”. Cieszę się, że książka może służyć zwykłym ludziom. Za swój sukces uważam fakt, że zakupiło ją wiele uczelni i bibliotek w Polsce. Nie tylko moje dzieci są z tego powodu dumne, ale i ja sama. Jak można ze zwykłej szarej „myszki”, ofiary przeistoczyć się w pełnowartościowego, wrażliwego człowieka? Odpowiedź jest prosta. Trzeba wierzyć w lepsze jutro, trzeba chcieć zmienić swoje dotychczasowe życie, trzeba kochać, żeby pomagać innym, trzeba być szczęśliwym, żeby szczęście dawać…

Działam dalej

Ale wracam do moich ukochanych wolontariatów… Kolejną moją zdobyczą była świetlica dzieci niepełnosprawnych, w której działam do dziś. Te chore dzieci, ale i wolontariusze ze szkół ponadgimnazjalnych nie wyobrażają sobie wtorków i czwartków bez pani Basi. Jednak ciągle mi za mało…Jestem lub staram się być zawsze tam, gdzie są nieszczęśliwe dzieci. Ciągle szukam nowych świetlic, organizuję nowe wolontariaty, bo zwyczajnie kocham to, co robię i kocham te wszystkie dzieci.

Całkiem nie przewidziałam też faktu, że ktoś zauważył moje, otwarte na dzieci, serce. To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. W 2010 r. otrzymałam z rąk marszałka mojego województwa nagrodę społeczną, za wolontariat na rzecz dzieci.

Polecam wszystkim zagubionym, samotnym i nie tylko, realizację siebie i swoich marzeń poprzez wolontariat. Polecam książkę, która opisuje m.in. moją życiową misję, moje wielkie serce. Przez pomaganie innym, pomagamy sobie. Czujemy się kochani i potrzebni. Życie ma znowu sens, ma inną wartość, inny, lepszy wymiar. A dzieci… Ich uśmiech, radość, szczęście jest bezcenną, przynajmniej dla mnie, zapłatą, jak również dowodem na to, że warto kochać i być kochanym… Bo w szczęśliwych oczach dziecka można ujrzeć cały świat, a w jego radosnym sercu, odbicie własnego serca…

Mam marzenie

Mam jeszcze wielkie, na razie nierealne (bo związane z finansami) marzenie. Bardzo chciałabym ukończyć studia podyplomowe o kierunku kompleksowej pomocy rodzinom, gdyż właśnie im chciałabym umieć też służyć pomocą pedagogiczną-psychologiczną. Dzieckiem potrafię się zająć i umiejętnie to robię, natomiast rodzice tych dzieci też potrzebują wsparcia, prawda? Sama kiedyś jej potrzebowałam, dlatego tak bardzo rozumiem tę kwestię.

Służę również radą czy zwykłą sugestią każdemu, kto zwróci się do mnie ze swym problemem. Dotychczas udało mi się w ten sposób pomóc kilku znajomym matkom. Jest to wprawdzie pomoc nieprofesjonalna, ale poparta moim doświadczeniem życiowym i wielkim, otwartym sercem. Baja Szubert [email protected]

Historii wysłuchała: Joanna Majorek

Spodobał Ci się artykuł? Podziel się z innymi:
Chcę otrzymywać inspiracje, pomysły i sugestie jak pracować i nie zwariować.
Newsletter wysyłamy raz na 2 tygodnie