ZAINSPIRUJ SIĘ
Samorozwój czy dzieciorozwój? Na co Ty stawiasz?
- Hanna Pietrzak-Trzcińska
- 27 marca 2018
- 4 MIN. CZYTANIA
Kawałek tortu dla Ciebie!
Jak wiadomo przeciętna Matka Polka nie tknie obiadu, zanim dzieci nie poczują się najedzone, oj tam, najwyżej zamiast kotleta zeskrobie trochę tłuszczu z patelni.
I dopiero jak kupi wypasioną, super ciepłą i lekką kurtkę zimową synowi popatrzy na swoja znoszoną kapotę, czy aby przetrwa kolejny sezon. Córce lekką ręką nowe kozaczki, a swoje zaniesie do szewca.
Samorozwój czy dzieciorozwój?
Podobnie jest z rozwijaniem zainteresowań i pasji, nauką. Różnego rodzaju zajęcia wiążą się nie tylko z dość wysokimi wydatkami, ale także (a może przede wszystkim) z dużą ilością czasu, który trzeba poświęcić na dojazdy, czy czekanie na dziecko.
Obserwuję znajome matki i widzę jak całe popołudnia spędzają na przemieszczaniu się pomiędzy poszczególnymi punktami na mapie zainteresowań ich dzieci, ale rzadko która myśli o swoim rozwoju.
A przecież, patrząc z logicznego punktu widzenia, zdobycie przez Ciebie certyfikatu z języka obcego (co zajmie np. rok) może wkrótce zaowocować lepszą pracą, podczas gdy kilkulatek po prostu będzie się osłuchiwał z językiem. I jeżeli zacznie to robić parę miesięcy później, to raczej ta „obsuwa” nie zaprzepaści jego przyszłej kariery.
Nie tylko dzieci
Nie chciałabym być źle zrozumiana. Nie namawiam do zaprzestania inwestowania w rozwój dzieci – raczej do lekkiej zmiany proporcji. Zwłaszcza, że często upycha się potomków na zajęcia wbrew ich predyspozycjom oraz woli – za to kompensując swoje niezrealizowane marzenia.
A gdyby tak odpuścić młodym i wziąć się za siebie? Dobrze, może na balet już za późno, ale zapisz się matko na Zumbę.
Stawiając tylko na rozwój dzieci zapominamy, że po pierwsze dzisiejszy świat wymaga od nas ciągłego doskonalenia umiejętności, a osoby, które przez całe życie zawodowe nie będą musiały się doszkalać, wkrótce będzie można policzyć na palcach jednej ręki.
Po drugie – wbrew temu co myślisz nic się nie stanie, jeśli czasem przedłożysz swoje pragnienia nad cudze. Najwyżej tym razem nie wygrasz konkursu na Matkę Polkę Roku.
Czyje to zadanie domowe?
Rodzice niekiedy tak angażują się w naukę szkolną, że obudzeni w środku nocy potrafią podać bezbłędnie dział z biologii, który obecnie przerabia córka, czy temat ostatniego wypracowania syna.
I znowu – ja rozumiem, że czujemy się odpowiedzialni za postępy dziecka, ale ostatecznie od nauczania jest szkoła, a ono musi samo umieć zapamiętać, co jest do zrobienia w domu, znaleźć treści w książce, rozwiązać zadanie.
Kto nigdy nie chwycił za telefon, by dzwonić do znajomej matki z pytaniem – co na jutro? – niech pierwszy rzuci kamieniem, ale… pozwólmy nawet zarobić złą ocenę za nieprzygotowanie – następnym razem dziecko (oczywiście starsze niż pierwszoklasista) przynajmniej postara się zapamiętać. A codziennie zaoszczędzone minuty na niepotrzebnym monitoringu postępów potomków zainwestujmy w swoją naukę.
Jako królowa spóźnionej riposty obiecałam sobie, że następnym razem na pytanie, na jakie zajęcia dodatkowe chodzą moi synowie (takowe pada tuż po tym, jak rozmówczyni wyliczy, że jej pociecha na: tańce, koszykówkę, judo, piłkę nożną, zajęcia dodatkowe z matematyki, amatorski teatr i angielski) odpowiem:
A pani w jaki sposób się rozwija? Jak pielęgnuje pani swoją pasję?
Mogłabym ten temat jeszcze rozwijać, ale Wy na pewno świetnie wiecie, o co mi chodzi (chociaż może się nie zgadzacie z moim punktem widzenia). A ja mam za dwa dni egzamin na studiach podyplomowych i muszę się pouczyć.
Czego i Wam życzę.
Zdjęcie: Storyblocks.com